Sponiewierane książki. Między oponami a ziemniakami! Nie, nie i jeszcze raz nie!!!

Gandalf.com.pl
Napisane przez Gandalf.com.pl
6 komentarzy
Udostępnij:

      Drodzy, tym razem będzie o tym, co mnie bardzo wkurza, a wręcz doprowadza do wściekłości. I mam nadzieję, że okaże się, iż nie tylko mnie. Krew mi się zaczyna gotować, kiedy widzę sponiewierane książki. Zbezczeszczone! Zastanawiacie się o czym mówię? Już wyjaśniam.

     Od jakiegoś czasu duże, sieciowe sklepy, na potrzeby wpisu nazwę je „marketami”, zaczęły sprzedawać książki. To, że różne publikacje dostępne są w kioskach, na stacjach benzynowych, czy w drogeriach, stało się normą. Jeśli jednak to w jakiś sposób pozytywnie wpływa na zwiększenie czytelnictwa, to niech książki będą dostępne w rozmaitych miejscach. Jest jednak jedno „ale”…

         Kategorycznie nie zgadzam się na poniewieranie się książek! A tak właśnie dzieje się w owych marketach, które robią tak zwane akcje promocyjne. A wygląda to tak, że lektury walają się w koszach-kontenerach. Przed otwarciem są ułożone jedna na drugą. Chwilę później są porozwalane w pojemnikach. To straszny widok. Przypomina „grzebalniki” z używanymi ciuchami, gdzie ktoś ciągnie jeden rękaw koszuli, a ktoś inny drugi. Podobnie jest z książkami w marketach. Czyjaś ręka nurkuje, coś próbuje wyciągnąć. Ups!!! Kawałek okładki, albo oderwana strona. Panie i panowie, którzy najczęściej przyszli po ziemniaki, czy marchewkę, oglądają lektury, rzadziej przeglądają. Hmmm…. tytuły nie kuszą ich, nazwiska nic nie mówią, zatem frrrr… i pozycja leci na stertę. W zasadzie nic dziwnego, że ludzie sięgają po książki, bo po to one są. Tyle, że nie powinny walać się w kontenerze między oponami a ziemniakami. Między chodnikami a miskami itp. A tak właśnie jest. I niestety nie przerysowałam tego obrazka ani odrobinę. Porwane i pogięte okładki, zagięte rogi, wyrwane kartki, bywa, że czymś ubrudzone. Widziałam to w kilku sklepach w różnych miastach. Poprosiłam znajomych, żeby sprawdzili, czy w ich miejscowościach też książki poniewierają się w marketach. Okazało się, że tak. Czy Waszym zdaniem powinno tak być?

    Ja uważam, że jest to skandaliczne. Książka powinna mieć swoje miejsce. Godne i właściwe, a nie być gdzieś upchnięta. Nie wymagam, żeby dzieła ustawiano autorami, działami, kategoriami, czy wydawnictwami, choć oczywistym jest, że byłoby to miłe. Wymagam jednak, żeby lektura stała na półce, żeby można było ją normalnie wziąć i odstawić na miejsce. Metalowy kosz nie jest właściwy ani dla Stephena Kinga, ani dla Nory Roberts, ani dla Ani z Zielonego Wzgórza, ani dla nikogo. Czy są to kryminały, romanse, czy książki kulinarne, muszą być szanowane! Zarówno przez tych, którzy je sprzedają, jak też przez tych, którzy kupują. Tu jednak problem, leży po stronie sprzedawców – marketów. Skoro biorą się za sprzedawanie książek, to powinny być do tego przygotowane. Nie wydaje mi się ani skomplikowane, ani niemożliwe, ustawienie zwykłego prostego regału. Skoro mąka, cukier, olej, czy majonez stoją na półkach, to dlaczego nie książki?

  Patrząc na ten smutny obrazek sponiewieranych książek w metalowych koszach, odnoszę wrażenie, że pomysłodawcy owych promocyjnych akcji nigdy nie byli w księgarni, bibliotece, czy antykwariacie. Oczywiście tym miejscom też można coś zarzucić: że pozycje za bardzo ściśnięte, albo, że za wysoko stoją, albo że nowości nie tam a tu powinny być itp. Jak ktoś się uprze, to zawsze do czegoś się przyczepi 😉 Jest jednak ogólny ład i porządek. Zatem skoro sklep potrafi zadbać, żeby słoiki stały równo, żeby pomidory nie mieszały się z ogórkami, a cebula z ziemniakami, to wydaje się, że ogarnięcie książek też powinno być możliwe. Chyba, że zdaniem sklepów pomidor ma przewagę nad lekturą. Jeśli tak, proponuję przestać organizować pseudo promocyjne akcje, bo nie wpływają one pozytywnie ani na wizerunek marki, ani na poprawę czytelnictwa. Jedyne co jest osiągane, to publiczne niszczenie i bezczeszczenie książek.

    Podobny niesmak czułam kilka lat temu, jak supermarkety zaczęły wrzucać do kontenerów płyty z filmami i muzyką. Widok przykry, jednak mimo wszystko mniej rażący niż te biedne książki. Obiecałam sobie, że nigdy w takim miejscu nie kupię żadnej lektury. Pozostanę wierna księgarniom stacjonarnym i internetowym. Będę zaglądała do bibliotek i antykwariatów. Nigdy jednak po książkę nie pójdę do marketu.

      Przy okazji tego wpisu przypomniał mi się wcześniejszy post – Gdybym była książką…. Teraz dodałabym punkt 12: Największe upokorzenie – skończyć w markecie.

    Jakie jest Wasze zdanie w tej kwestii? Zgadzacie się ze mną, czy nie? A może to jest normalne, tylko mi się wydaje inaczej? Zachęcam do dyskusji w komentarzach.

Udostępnij:
6 listopada 2015

6 odpowiedzi na “Sponiewierane książki. Między oponami a ziemniakami! Nie, nie i jeszcze raz nie!!!”

  1. Avatar Anja pisze:

    Cóż u mnie sprawa nie dotyczyła marketu ale kuzynostwa=moja kuzynka zniosła pełne pudła książek do kotłowni, do spalenia-patrząc do pudel zobaczyłam mnóstwo książek dla dzieci i dla dorosłych w dobrym stanie-i mało tego niektórych pozycji, ponoć niezwykle cenionych autorów, od wielu lat się nie drukuje-cóż pudła skonfiskowałam łącznie z zawartością-i wywiozłam do siebie do Niemiec. Nie pozwalam bowiem wyrzucać książek.
    Co do marketów-nie ciągnie mnie tam do przeglądania książek. Dla mnie od tego jest księgarnia-możliwe że z powodu brudu w jakim trzymane są tam te książki.

    • Gandalf Gandalf pisze:

      Aniu, sytuacja, którą przedstawiłaś jest smutna, ale i pocieszająca. Smutna ponieważ ludzie potrafią w tak okrutny sposób pozbywać się książek. Istnieje przecież tyle sposobów, żeby je komuś oddać. Pocieszające jest to, że Ciebie poruszyła ta sytuacja i przygarnęłaś książki 🙂 Postawa godna naśladowania i mam nadzieję, że Twoja kuzynka zrozumiała swój błąd. Dziękuję za świetny i mądry komentarz 🙂

  2. Avatar Bożena pisze:

    Ostatnio coś w takim grzebalniku przykuło moją uwagę a po kilku minutach złapałam sie na tym, że ukladam ksiązki.

  3. Avatar Erni2015 pisze:

    No cóż, ostatnio ceny książek w jednym z tak zwanych sklepów wielkopowierzchniowych (zdaje się , Gandalfie, że mamy na myśli ten sam żółto-czerwony „market”) naprawdę były bardzo kuszące. Nic więc dziwnego, że ludzie rzucili się na to jak bydło na świeżą trawkę. Pytanie tylko ile w tym wszystkim miłości do książek, a ile zwykłego, bezsensownego grzebania. Niejeden taki „grzebacz” grzebie w „grzebalniku” przyciągnięty jedynie ceną, niezależnie od tego, co w takim „grzebalniku” się znajduje.

    • Gandalf Gandalf pisze:

      Drogi Erni, oczywiście masz rację 🙂 Większość klientów „marketu” zupełnie nie była zainteresowana książkami. Przerzucali, przewracali, grzebali dla samej zasady grzebania. Co do ceny to jest kusząca, ale to, jak zwykle w takich przypadkach, chwyt marketingowy, bo wiele z wymienianych książek albo nie było, albo było dosłownie kilka sztuk. W to jednak nie wnikam, bo promocje zawsze rządzą się tymi samymi prawami. Przykre jednak, że nie organizują tego w cywilizowany sposób.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W przypadku naruszenia Regulaminu Twój wpis zostanie usunięty.